Nie umiem powiedzieć jak dawno zaczęłam marzyć o Kubie. Już w dzieciństwie fascynował mnie latynoski styl, klimat, muzyka, ludzie, ich gorące tańce i temperament. Pamiętam gdy jako nastoletnia dziewczynka po raz pierwszy obejrzałam Dirty Dancing 2, gdzie akcja toczy się w Hawanie i po prostu przepadłam. Zakochałam się!
Na Kubę wybraliśmy się na początku marca. Mijało wtedy już ponad pół roku od naszego ślubu, a my postanowiliśmy, że to będzie idealne miejsce na odpoczynek i nasz długo odkładany miesiąc miodowy : ) Całą wyprawę zorganizowaliśmy jak zwykle sami. To nasz ulubiony sposób podróżowania. Lubimy czuć wolność, niezależność, ale także małą adrenalinę i uczucie, że wszytko zależy od nas. To właśnie odkrywanie nowych miejsc, gdy jesteśmy zdani tylko na siebie daje najwięcej radości. Uwielbiam nowe przygody, a podczas takich wyjazdów jest ich tyle, że starcza mi ich przynajmniej na kilka miesięcy… aż do kolejnej wyprawy ; )
Część pierwsza mojego reportażu zdjęciowego to stolica Kuby – Hawana. To tutaj zaczęliśmy i skończyliśmy naszą podróż.
Miasto sprzeczności, kontrastów. Pomimo 50 lat skandalicznego zaniedbania, niesamowicie piękna, ale i różna (w zależności od części). Zupełnie nie wiem jak to się dzieje, że jest tu tak wyjątkowo magicznie. Mam wrażenie, że nawet światło układa się tutaj jakoś inaczej. Być może to buntownicza historia, która została zachowana w nastrojowych, kolonialnych tak bajecznie kolorowych ulicach, a może to wynik przetrwania ducha ludności napiętnowanej dwiema wojnami o niepodległość, jedną rewolucją i handlowym embargiem USA? A może to tętniąca echem wśród murów i emanująca z ludzi energia salsy? Nie trzeba się zastanawiać. Wystarczy otworzyć umysł i głowę… i chłonąć! Zapachy, ludzi i tę niczym nie zakłóconą pozytywną energię!
Powrót do dzieciństwa!
To było moje pierwsze uczucie, kiedy zaczęliśmy nasze powolne spacery po Hawanie. Nigdy nie sądziłam, że taka podróż w czasie jest możliwa i to bez żadnego wehikułu. Zupełnie inna rzeczywistość. Brak dostępu internetu i tysiąca elektronicznych bodźców, które na co dzień nas otaczają. Dzieci bawiące się na ulicach w znane z dawnych lat gry. Mnóstwo śmiechu i radości z najprostszych, małych rzeczy. To było dla mnie bardzo wzruszające doświadczenie. Tu lokalna ludność zmaga się z codziennymi wyzwaniami, a życie zmusza ją do praktykowania idei zero waste (i to nie ze względu na panującą obecnie modę). Wielu produktów po prostu nie ma, do wielu jest ograniczony dostęp – zakupy “na kartki” to rzeczywistość. Kubańczycy potrafią zrobić wszytko z niczego, co skłania do przemyśleń związanych z konsumpcjonizmem i uzależnienia od posiadania w otaczającym nas na co dzień życiu. Tu nic się nie wyrzuca, bo wszytko może się przecież jeszcze przydać. Na ulicach oprócz pięknych, zadbanych oldtimerów mnóstwo samochodów, które dawno powinny stać na złomowisku. Zardzewiała karoseria, dziurawe drzwi, łuszczący się lakier, wiedzieliśmy nawet pojazd jadący bez pokrywy silnika ; ) Żartuje się, że niektóre samochody jeżdżą na częściach z lodówek lub pralek ; )
Marzyłam, aby być tu z aparatem w dłoni. Dzisiaj te zdjęcia, są dla mnie niezwykle cenne, to dla mnie kolejna podróż w czasie… i jeśli macie ochotę, zapraszam Was do tej podróży ; )